Znasz ju| jego zapach, zapamitasz i reszt

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Na razie poczekaj, zobaczymy co i jak. Nie byli obaj prdcy w zawieraniu znajomo[ci, a jeszcze ostro|niej przyjmowali obcych do swego [wiata. Wiele czasu upBynBo od pewnego zBego dnia, nim stary czBowiek otworzyB drzwi Dominice, bo PaweB... 157 * Tak, z PawBem wszystko byBo inaczej. PrzyszedB pewnego dnia wieczorem  znikd  i przepadB na dBugo. Joachim Pa|ych zapamitaB tylko jego oczy i gBos, gdy chBopak krzyknB  nie". Oczy byBy zagubione, mieszkaBa w nich na staBe nieufno[, a gBos, cho byB odtrceniem, wzywaB pomocy. Takie oczy miaBa jego |ona, nim odeszBa w swoj ostatni podró|, t bez powrotu. Nigdy nie mogBa mu wybaczy, |e nie umiaB odwróci losu  i nigdy nie krzyczaBa i nie prosiBa o nic. ByBa samotna i zmczona, nie chciaBa dBu|ej czeka. Nie wiedziaB, czy przyjBaby PawBa. Kostek i Bolech to zupeBnie inaczej brzmice imiona. I wszystko pozostaBe byBo te| inne.  Czyj jeste[?  spytaB wtedy, zakrywajc szerokimi plecami drzwi, "by tamten nie mógB uciec. Przybysz nie wiedziaB, |e boczna, maBa wnka, dokd wszedB, byBa puBapk bez okna.  Jak ci woBaj, zBodzieju? ChBopak milczaB, Pa|ych cignB wic dalej ostro (nie ze zBo[ci, dawno zapomniaB, jak si krzyczy na dzieci, gBos mu tylko w samotno[ci i ciszy zardzewiaB i chropawy si jaki[ zrobiB, nieprzyjemny, a| sam si zdziwiB metalicznej, zimnej barwie...), |e od ziemi odrósB niezbyt wysoko i doro[le, a wpraw w zBodziejstwie ma, w pldrowaniu cudzych domów.  Obserwuj ci, gBupcze, od dobrego kwadransa, zBodziejskie masz zamiary, ale nie uszy, na co ci byBo potrzebne to, czego szukaBe[? Na papierosy pewnie, na piwo... mów, czego jeszcze zabrakBo? I ju| wiedziaB, |e nieprawda, bo gdy chBopak oczy podniósB po raz pierwszy, Pa|ych zrozumiaB, |e si pomyliB, skrzywdziB podejrzeniem. Wcze[niej to pojB z tych oczu pociemniaBych gniewem i |alem, nim tamten swoje  nie!" krzyknB. OdsunB si od drzwi, nawet je w milczeniu otworzyB szeroko. Warckowi rzuciB:  zostaw"; chBopak skoczyB, tymi od sieni trzasnB, i tyle go stary widziaB. 158 Drugi raz spotkaB go Pa|ych na rzece. Po czym poznaB  nie wiedziaB, ale przypomniaB wcze[niej, nim gBos usByszaB, a oczami go chBopak zd|yB odepchn. W Bódce siedziaB, patykiem w deskach grzebaB, tak sobie, bo ani spróchniaBe, ani pknite byBy. Na miejscu Bolecha, tyle |e plecami do brzegu, nieciekawy nikogo, obra|ony jakby.  Z wizyt przyszedBe[?  spytaB Pa|ych obojtnie i niespiesznie wiosBo podniósB. My[laB, |e chBopak si zlknie, |e uderzy go staruch zamierza, gna precz bdzie, ale ten nie drgnB nawet.  Bo co?  spytaB  odpowiedziaB tylko; i dopiero, gdy daleko od brzegu byli. (Nie przejdzie  ubrania caBego, a nawet gBowy nie moczc, gdy zle na grunt trafi. MuBu brudnego, bBota peBno dnem si te| nakBadBo...)  Go[ go[ciowi nierówny, nie ka|dy do przysBowia pasuje. Sam zadecyduj: bd ci witaB czy nie. A swoje  bo co" rzu w wod, nie przywykli[my do takich gburowato[ci, ani ta Bódka, ani ja.  Grzeczne dzieci  dzieD dobry, prosz ojca", mówiBy  wykrzywiB si brzydko chBopak i patyk z pogard, jakby mu co zawiniB, daleko od Bódki odrzuciB.  Mówili  przytaknB Pa|ych.  I przestali  roze[miaB si tamten.  Przestali  spokojnie, gBosu nie podnoszc ani nie zmieniajc, powtórzyB stary.  ZnudziBo si w rczk caBowa, o grosze na papierosy, na piwko prosi. Wynie[li si
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkÅ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gównianego szaleÅ„stwa.